Oblicza Stanów Zjednoczonych
czyli american dream w wersji spektakularnej i niepozornej.
Na pierwszy rzut oka na mapę, Stany Zjednoczone to państwo ogromne niczym kontynent; a w bliższym spotkaniu rozległe przestrzenie, monumentalne budowle i dalekie odległości rzeczywiście uzmysławiają wielkość napotkanego świata… kiedy jadąc samochodem aby dostać się od jednej znanej atrakcji do drugiej musimy pokonać setki kilometrów, czasem nawet nie raz zmienić strefę czasową, wyjechać na bezludne, skąpane w słońcu tereny, ze zdecydowanym brakiem łączności z resztą świata…
Niesamowita przygoda, podczas której znów wróciła ważna refleksja z podróży, ale znacznie bardziej dosadnie, mówiąca że to droga może być celem sama w sobie, może przynosić niepowtarzalne wrażenia w swej dynamice i zmienności. Jak się okazuje to gdzieś na tej drodze oprócz znanych z mediów, świata show businessu miejsc są także takie pozbawione tłumu turystów i presji sławy, a równie ciekawe, posiadające swój własny charakter. Miejsca, w których dzieje się po prostu codzienność i mieszkają mocno zakorzenione tradycje małomiasteczkowego świata.
Obydwa oblicza zarówno spektakularnego jak i bardziej niepozornego amerykańskiego snu pomogła mi odkryć praca w Stanach na jednym z kultowych obozów letnich (campów), liczne wędrówki i dość intensywna objazdówka w liczbie ponad 5 tysięcy pokonanych kilometrów.
Do tych bardziej i mniej oczywistych miejsc oraz w długą drogę chciałabym Was zabrać w moich opowieściach i slajdach. Zanim rozkwitnie wiosna zafundujmy sobie trochę różnorodnych barw dalekiego świata i rytmu jego życia …😊
Zapraszam!
Anita 🙂